Kiedy aplikowałam na mój pierwszy wolontariat w 2014 roku podczas siatkarskich Mistrzostw Świata w Polsce nie wiedziałam, dokąd mnie to doprowadzi. Wtedy to miała być jednorazowa przygoda.

Ale wolontariat sportowy wciąga. A udział w Igrzyskach to, podobnie jak u sportowców, ukoronowanie i marzenie chyba każdego wolontariusza sportowego.

10 lat po pierwszym wolontariacie odebrałam, lekko trzęsącymi się rękoma, akredytację wolontariuszki na IO. Smaku dodawała arena i stanowisko, na którym miałam działać.

Rok później wspomnienia z Paryża wciąż są żywe i z chęcią przelewam je na ten internetowy papier.

Nie będzie to jednak post tylko o jedzeniu crossaintów. To post głównie o tym, że na realizację marzeń czasem trzeba (i warto) poczekać.

Mam też nadzieję, że przybliży Wam wolontariat na Igrzyskach.

Lata wolontariatu

O mojej historii w wolontariacie sportowym przeczytacie więcej w tym poście. Było to 10 lat dużych wydarzeń sportowych w moich ulubionych sportach i najciekawszych dla mnie rolach.

Brakowało tylko jednego.

2016 Igrzyska w Rio:

Dostałam stanowisko, którego zbytnio nie lubię, na sporcie, za którym nie przepadam.

Organizacja wolontariatu była chaotyczna, nic się nie zgadzało. Trochę daleko, żeby ryzykować. Odpuściłam.

2020 (21) Igrzyska w Tokio:

Rola troszkę bardziej dla mnie, sport tym bardziej (koszykówka 3×3). Jadę!

Covid i organizatorzy: no nie, nie jedziesz. Wolontariusze zagraniczni nie mają wstępu do Japonii.

2024 Igrzyska w Paryżu:

Zgadzało się wszystko: rola, sport, miejsce.

Do trzech razy sztuka!

Aplikacja

Na wolontariat podczas największych imprez sportowych aplikujemy najczęściej z dużym wyprzedzeniem. Warto o tym pamiętać, żeby nie przegapić tych najciekawszych ogłoszeń. Ja trzymam rękę na pulsie i co miesiąc podsyłam różne aplikacje w moim Sportowym Newsletterze. Zapisz się, żeby otrzymywać informacje dotyczące rekrutacji i biletów.

Dlatego też do Paryża zgłoszenia przyjmowane były około półtora roku wcześniej (od marca do maja 2023). Pamiętam, że wypisywałam aplikację bez większej wiary w sukces, bo spodziewałam się bardzo dużej liczby aplikujących. I tak też było: na 45 000 miejsc dla wolontariuszy zgłosiło się ponad 300 000 osób.

Mimo tego przyłożyłam się do wypisania tej aplikacji. Dajcie sobie na to czas. Podejście ‘I tak się nie uda, to wpiszę cokolwiek’, to nie jest dobre podejście. Rekrutacja to zawsze trochę loteria, ale szczęściu trzeba pomagać.

Tyle szczęścia w jednym mailu

To był jeden z tych rzadkich maili, który nawet listopadowy wieczór zamienił w radosny. Lało i wiało, pracowałam przy laptopie. Nagle zobaczyłam maila, na którego w sumie nie czekałam, bo jak już pisałam, naprawdę niezbyt wierzyłam w powodzenie.

‘Ej, ja się chyba dostałam do Paryża’, krzyknęłam.

‘Ej, do Mediów, do Mixed Zony, ale fajnie.’ (Mixed zone to miejsce, gdzie spotykają się dziennikarze ze sportowcami na wywiady zaraz po zawodach).

W mailu była informacja o przyjęciu, o roli (Mixed Zone) i nazwa areny. Przy wypisywaniu aplikacji sprawdzałam dokładnie areny, ale pół roku później nie pamiętałam tych nazw.

Sprawdziłam więc szybko i oczy zaświeciły mi się jeszcze bardziej. South Paris Arena 1 to była… hala siatkówki!

Sport, na którym podczas aplikacji zależało mi najbardziej. A team Media (a zwłaszcza Mixed Zone) to moja druga ulubiona rola zaraz po opiekunie drużyn (na którego tym razem bez znajomości francuskiego w ogóle nie liczyłam).

Nigdy nie planuje wyjazdów z takim wyprzedzeniem. Tym razem plany na lipiec przyszłego roku już w listopadzie wyglądały wyjątkowo dobrze. Choć przyznaję, że włączył mi się stres, czy aby na pewno się uda.

Kolejne miesiące

Organizacja podróży

Rolę i przyjęcie trzeba zaakceptować na portalu wolontariusza. Potem zajmujesz się organizacją podróży.

Dojazd i zakwaterowanie leżały po stronie wolontariusza. Od organizatora dostaliśmy ciuchy, posiłki w czasie pracy (i całkiem szczerze, to we Francji spodziewałam się lepszych) oraz kartę do metra (do użycia cały czas, bez limitu).

Znalezienie zakwaterowania było żmudnym zajęciem, bo ceny szalały. Ale że zależało mi na mieszkaniu bliżej niż dalej do hali, poszukiwania miałam dość zawężone. Znalazłam i zabukowałam kilka opcji, raz na jakiś czas szukałam jednak dalej. Warto, bo ceny i dostępne opcje się zmieniały. W kwietniu trochę przez przypadek, wpadłam na opcję właściwie idealną.

Coliving, który miał się dopiero otworzyć na chwilę przed Igrzyskami. Trafiłam na promocyjną cenę, a pokój jeszcze wręcz pachniał farbą. Jak się okazało na miejscu, lokalizacja była jeszcze lepsza niż sądziłam. Niecałe 10 minut spacerkiem do mojego wejścia na halę.

Do dzisiaj mam nadzieję, że ja w tym Paryżu nie przekroczyłam mojego limitu szczęścia😉

Szkolenia i grafik

W marcu 2024 odbyła się powitalna konferencja dla wolontariuszy. Na żywo, na hali w Nantes oraz online. Ja oglądałam ją online. Na konferencji zaprezentowano nam stroje. Jednym z modeli prezentujących był obecny trener francuskich piłkarzy ręcznych Guillaume Gille, a prezentacja odbyła się do piosenki The Weeknd Blinding Lights.  Do dzisiaj kojarzy mi się ona jednoznacznie.

Pamiętam, że niezbyt mnie wtedy te stroje urzekły. Potem zmieniłam zdanie i bardzo polubiłam kolory i w ogóle cały branding tych Igrzysk.

W kwietniu i maju dostawaliśmy maile z grafikiem, który też trzeba było zaakceptować. Akceptowałam z mieszanymi uczuciami, bo akurat na ćwierćfinały i półfinały panów miałam wpisany oficjalny dzień wolny (spoiler alert: udało się to załatwić na miejscu z managerami i na hali byłam, tym bardziej że mój polski w te dni meczowe był całkiem przydatny).

Później mieliśmy webinar i kilka obowiązkowych szkoleń on-line.

Dodatkowo było też spotkanie na hali. Na nim akurat nie byłam, bo odbywało się, zanim przyleciałam do Paryża.

Nadrobiłam je i wpadłam na halę dzień przed meczami i moją pierwszą zmianą, ale to głównie z ciekawości, nie przymusu.

Początki

Przylot

Do Paryża poleciałam kilka dni przed pierwszą zmianą. Chciałam się trochę zaaklimatyzować, zobaczyć i poczuć trochę miasta i w spokoju odebrać akredytację.

Podróż z lotniska do zakwaterowania zajęła dużo czasu, najpierw autobus, potem metro i tramwaj. A z tramwaju wysiadłam wprost na halę South Paris Arena z numerkiem 1. Było to zaskoczenie, i to wtedy pierwszy raz poczułam, że ‘to naprawdę się dzieje’.

Odbiór akredytacji

Po odbiór akredytacji już wcześniej trzeba było się zapisać na dzień i godzinę, a i tak były kolejki. Centrum akredytacji dla wszystkich było w kompleksie South Paris Arena. Pamiętajcie, że do odbioru zawsze idziemy z dokumentem tożsamości.

Odbiór stroju wolontariusza

Potem, już z akredytacją, poszłam odebrać strój. Odbiór był w miejscu około 10 minut spacerem od centrum akredytacji i zorganizowane to było świetnie. Dostawaliśmy karteczkę, żeby zaznaczyć rozmiary. Były kabiny, żeby na spokojnie zmierzyć sobie spodnie czy koszulki i wybrać rozmiar. Kto bywa na wolontariatach, to wie, jak to jest z tymi rozmiarami, rzadko kiedy mają sens😉 Tu można było sobie je dopasować, w dodatku można było wziąć różne rozmiary tej samej rzeczy.

Każdy dostawał 2 pary spodni (można z nich było zrobić krótkie spodenki), 4 koszulki, kurtko-kamizelkę, 4 pary skarpetek, buty, kapelusik, nerkę i torbę do spakowania tego wszystkiego.

Wyszłam stamtąd już mocna zmęczona, ale bardzo zadowolona.

Tego dnia wieczorem pojechałam też zobaczyć migającą i wejść na wieżę Eiffla i zrobić sobie zdjęcia z kołami olimpijskimi już w wolontariackiej koszulce.

To był dzień pełen emocji, jeden z najpiękniejszych podczas tych 3 tygodni.

Pierwsza zmiana

Zmiany zaczęłam od pierwszego dnia turnieju siatkówki, a moim pierwszym meczem był mecz Polaków z Egiptem. Tego dnia na halę szłam z mocniej bijącym sercem.

Początek turnieju to zawsze trochę niepewność i większe emocje. Poznajesz swoje zadania, miejsce zawodów, ludzi, i czasami może pojawić się trochę dyskomfortu. To normalne.

Wolontariacka codzienność

Szybko jednak wchodzi się do i przyzwyczaja do tej nowej rzeczywistości. Dlatego też często po dłuższym turnieju zostaje ‘pustka’ i potrzebujemy czasu, żeby wrócić do życia.

A jak w takim razie wyglądała ta codzienność?

Zadania wolontariusza

Ról i stanowisk dla wolontariuszy jest dużo, a na Igrzyskach jeszcze więcej. Można pomagać w wiosce olimpijskiej, na lotniskach, ale także w (i wokół) wszystkich arenach.

Ja oficjalnie byłam przypisana jako Media-Mixed Zone Volunteer, byli też wolontariusze przypisani jako Press Tribune. Natomiast nasz manager na hali siatkówki zadecydował, że będziemy działać wspólnie jako Media Team, i wymienialiśmy się zadaniami.

Po pierwsze było to pilnowanie trybuny prasowej: pilnowanie porządku, sprawdzanie akredytacji, rozdawanie składów.

Po meczu schodziło się do Mixed Zony. Tam również pilnowaliśmy porządku i tego, żeby dziennikarze stali w odpowiednich miejscach i nie kręcili video, jeśli nie mają do tego specjalnych uprawnień. Czasem trzeba było pomóc ‘złapać’ sportowców na wywiad.

Do tego dochodziły też tłumaczenia. Przyznaję, że tu za dużo się nie narobiłam, bo akurat ‘moje’ drużyny, czyli reprezentacje polskie i serbskie nie mają problemów z wywiadami po angielsku i moja pomoc nie była potrzebna.

W czasie pierwszych meczów było trochę zamieszania, potem wszyscy przyzwyczaili się do rytmu i do zasad, i szło wszystko bardzo sprawnie.

Większe ciśnienie i trochę więcej pracy pojawiło się, co zrozumiałe, od ćwierćfinałów. Po meczach finałowych doszły też konferencja prasowe, w których asystowaliśmy.

Życie na hali

W czasie meczów grupowych grane były aż 4 mecze, pierwszy zaczynał się o 9 rano, ostatni o 21. Dlatego mieliśmy zmiany po 8 godzin.

Mnie przypadły akurat te popołudniowe, zaczynałam pracę o 16, a kończyłam wtedy, kiedy skończyły się wywiady po ostatnim, więc zależało to od wyniku.

Od półfinałów zmiany były trochę krótsze.

Pomiędzy meczami mieliśmy przerwę i szliśmy wspólnie zjeść kolację. Jedzenie było mocno bez szału, ale przynajmniej była to kolacja na ciepło.

Na halę wchodziło się specjalnym wejściem, z bramkami i skanowaniem toreb. Po wejściu na hale trzeba było zrobić ‘check-in’ na portalu wolontariusza.

Jeśli chodzi o ‘życie towarzyskie’ w naszym zespole na hali to w pewnym momencie widać było podział na dwie grupy, czyli Francuzi i anglojęzyczna reszta. Na szczęście w teamie mieliśmy dużo osób należących do ‘reszty’;)

Codzienność

Moja codzienność była dość chaotyczna. Czasami przed południem wybierałam się ‘do miasta’, czy to pozwiedzać, czy to ze względu na sport, ale najczęściej spędzałam czas w okolicy. Późne pójcie spać to późny poranek, potem ogarnięcie typu zakupy czy pranie, i trochę pracy na komputerze ‘kiedy tylko się dało’. Obiad i już trzeba było szykować się na hale.

Wolontariat sportowy jest super, ale jest obciążający i po prostu zabiera czas. Warto o tym pamiętać, aplikując.

Igrzyska w Paryżu jako kibic

Zawody

Igrzyska to oczywiście nie tylko siatkówka. Starałam się jak najbardziej poczuć też atmosferę poza moją halą.

Spontanicznie udało się kupić bilet na mecze Rugby 7, które odbywały się jeszcze przed oficjalnym otwarciem Igrzysk. Nie dość, że mecze były ciekawe i grały znane w rugby drużyny jak np. Fiji, to odbywały się w Saint Denis na stadionie Stade de France.

Wejście na stadion zrobiło na mnie duże wrażenie. Stadion jest naprawdę piękny, do tego te kolory olimpijskie.

Przed Igrzyskami kupiłam też bilet na piłkę ręczną, nie mogłabym przegapić. Potem okazało się, że moja akredytacja uprawnia mnie do wejścia też na tę halę (mecze grupowe były w innej hali w South Paris Arena), więc wpadłam na chwilę na kilka innych meczów.

Długo polowałam też na bilety na siatkówkę plażową. Udało się w końcu z odsprzedaży. Było to niesamowite przeżycie, bo arena znajdowała się zaraz pod wieżą Eiffla. Rewelacyjny pomysł!

Widziałam też wyścig kolarski oraz maraton, bo ich trasa przebiegała w okolicy mojej dzielnicy. Fajne wrażenie.

Champions Park

W okolicy Trocadero zorganizowany był Champions Park, gdzie odbywały się celebracje części medalistów. Udało mi się odwiedzić park akurat, kiedy swój brązowy medal celebrowały polskie szpadzistki. Świetne miejsce z bardzo pozytywną atmosferą i takim szacunkiem do wszystkich sportowców.

Znicz olimpijski

Pewnie wiecie, że znicz olimpijski podczas tych Igrzysk wyglądał nietypowo. Ogień był ‘w balonie’, który prawie codziennie po zmroku unosił się nad Paryżem.

Prawie, bo zależało to od pogody, która w tym czasie była dość kapryśna. Raz były też problemy techniczne; dokładnie wtedy, kiedy miałam wolny od hali wieczór i zaplanowałam, między innymi, balon. Długo czekaliśmy, ogień się palił, jednak balon nie wyszedł w górę.

Na szczęście udało się podjechać raz jeszcze i wtedy wszystko zadziałało. Bardzo wzruszający moment i widok.

Domy

Podczas każdych Igrzysk dodatkową atrakcją są różne ‘domy narodowości’. To miejsca organizowane przez krajowe komitety olimpijskie, które są centrum spotkań środowiska lub miejscem promocji kraju. Pomysły na takie ‘houses’ są różne, jedne są płatne, inne nie.

W Paryżu wiele z nich znajdowało się w jednym miejscu, w Nations Park. Było to świetne rozwiązanie, bo można było odwiedzić ich kilka za jednym razem.

W Nations Park odwiedziłam Słowenię (Slovenia House), Serbię, RPA, Tajwan, Mongolię i Indie. W serbskim była wystawa, w RPA wystawa i muzyka do tańca, Tajwan pokazywał przedstawienie tradycyjnego teatru lalkowego. W domu indyjskim była wystawa, dużo jedzenia do kupienia oraz porządna impreza z tańcami. Dom mongolski za to nastawiony był na promocję turystyczną kraju: można było zwiedzić jurtę, był koncert i pokazy i nauka tańców.

Do tego w centrum miasta byłam także w domu duńskim i szwajcarskim.

Wszędzie było radośnie, kolorowo, ciekawie pod względem poznania czegoś nowego i przede wszystkim bardzo przyjaźnie. Bardzo polecam dodać odwiedzenie kilku takich miejsc, jeśli wybieracie się na Igrzyska.

W Paryżu po raz pierwszy otwarty był także dom polski.

Paryż turystycznie

To nie był mój pierwszy pobyt w Paryżu. Byłam w nim wiele lat temu i przyznaję, że wtedy nie kliknęło jakoś bardzo.

Tym razem Paryż bardzo mi się spodobał. Nie miałam za dużo czasu na typowe porządne zwiedzanie, coś jednak udało się zobaczyć. Paryż ma jedyny w swoim rodzaju klimat i atmosferę, te kamieniczki i kafejki z kwiatami. Najbardziej spodobało mi się w okolicach Saint-Germain-des-Pres, w Dzielnicy Łacińskiej oraz Ogrodach Luksemburskich, oraz oczywiście na Montmarte.

Oraz widok migoczącej Wieży Eiffla; może to trochę kiczowate, jednak przepiękne i wyjątkowe.

Różnie mówi się o Paryżu, w czasie Igrzysk jednak w mieście czułam się bardzo bezpiecznie. Na pewno nie był to ‘typowy Paryż’, miasto było szykowane (łącznie z kontrowersjami wokół wywożenia osób bezdomnych) i bardzo mocno pilnowane przez policję i wojsko.

Połączenie architektury i atmosfery miasta z kolorami olimpijskimi i całą atmosferą Igrzysk było wyjątkowe, właściwie trudno to opisać. Przyznaję, że czułam to dużo bardziej niż w Londynie w 2012 roku.

Faza pucharowa

Wróćmy jeszcze do sportu. Po rutynie w fazie grupowej zaczęła się faza pucharowa. To zawsze wiąże się z większą liczbą dziennikarzy i większym ciśnieniem i zamieszaniem podczas wywiadów w Mixed Zonie.

Pracowałam podczas wszystkich meczów pucharowych polskich drużyn. Choć na niektórych dodatkowo podczas mojego oficjalnego dnia wolnego, no ale nie wyobrażałam sobie nie być wtedy na hali.

Ćwierćfinał panów ze Słowenią odbywał się rano w poniedziałek. Nietypowa godzina na taki mecz i też dość szybko ‘przeleciał’, też pewnie dlatego, że było szybkie 3:0.

Półfinał

Półfinał za to, to wspomnienie na całe życie. Oglądałam go na trybunie prasowej, siedząc w okolicy amerykańskich dziennikarzy. Kiedy najpierw nie wyglądało to najlepiej, a panowie zaczęli wyciągać czwarty set właściwie z niemożliwego, starałam się być profesjonalna i kibicować kulturalnie.

Nie dało się.

To był z jeden z najbardziej niesamowitych meczów, jakie widziałam na żywo w życiu. A to, że po nim działałam także w Mixed Zonie, w której atmosfera wśród zawodników i dziennikarzy także była wyjątkowa, było ukoronowaniem mojego wolontariatu.

Pamiętam w jakich emocjach i jak ‘zmęczona’ wychodziłam z hali. Po meczu pojechalam do centrum trochę odsapnąć i poświętować zupą cebulową, a zwieńczeniem tego pięknego dnia było zobaczenie balona z ogniem wychodzącego w górę.

Finał

W dzień finału od rana nie mogłam się skupić. Na szczęście w okolicy biegł maraton, który umilił mi to oczekiwanie.

Finał był o 13, na hali byłam już przed 12, bo wtedy zaczynaliśmy pracę. Czuć było w powietrzu, że to finał, w dodatku z gospodarzami. Dodatkowe kontrole na wejściu, specjalne opaski, i kompletny brak miejsc na trybunie prasowej. Nie mieliśmy gdzie usiąść, stałam przez kilka godzin: mecz, długa Mixed Zona, a potem jeszcze konferencje prasowe.

Dużo było też emocji. Od smutku, że panowie przegrali i to w dość oczywisty sposób, do radości i dumy, że to jednak srebrny medal olimpijski, po złość na niektóre zagrania organizatorów i francuskich kolegów. A do tego dochodziły smutek i nostalgia, że to już koniec.

Finał siatkówki mężczyzn był moim ostatnim dniem podczas wolontariatu na Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu 2024.

Po finale zostałam jeszcze dwa dni, żeby jeszcze trochę skorzystać sobie z Paryża, już trochę spokojniejszego. Czuć było atmosferę końca, z ulic wokół aren zniknęły patrole.

Te 3 tygodnie były niesamowite, właściwie wszystko zagrało perfekcyjnie. Opłacało się czekać tyle lat.

Życzę Wam dużo sił i energii do realizacji swoich planów i marzeń, i tych małych i tych większych.

O wolontariacie sportowym poczytasz więcej pod tym linkiem.